Praktycznie caly dzien spedzilismy w samochodzie jadac w kierunku Inle Lake. Po drodze
mijalismy wioski birmanskie z domami prawie z tektury, mnostwo dzieciakow idac do lub ze szkoly (w zaleznosci od pory dnia). Wszystkie w jednakowych mundurkach - musze przyznac, ze fajnie to wyglada. Wszedzie widac bylo wielka biede i - usmiechnietych ludzi. Chetnie pozowali nam do zdjec, machali, pozdrawiali.. Cieszylismy sie, ze jedziemy nasza super bryka, bo dzieki temu zobaczylismy tez Birme od innej strony. Nasz kierowca zatrzymywal sie za kazdym razem, gdy go o to prosilismy, moglismy wiec robic miliony zdjec. Na jednym z takich postoi, starsza kobieta zaprosila nas 'za plot' na swoja posesje, pokazala na aparat i na chustawke, na ktorej siedzialy jej corki. Zrobilismy im zdjecia, pokazalismy, podziekowalismy i odjechalismy. Niby nic wielkiego, ale poczulismy w tym momencie, ze to naprawde przyjazny kraj i ze chyba nic zlego nam sie tu nie moze stac...
Nad Inle Lake dojechalismy wieczorem. Zostawilismy rzeczy w hotelu i poszlismy cos zjesc. No i niezle sie zdziwilismy, bo pierwsze co zobaczylismy to - Wloska Restauracja :) Fajnie bylo zjesc cos innego niz ryz, mieso i warzywa, a jedzenie w tej knajpce bylo po prostu przepyszne! I ten zapach smazonego czosnku... mniam!