W BKK wyladowalismy rano. Zalatwianie wizy nie zajelo nam duzo czasu, ale kosztowalo troche wiecej niz w Polsce (w PL 100zl, tutaj 40$). Z lotniska pojechalismy autobusem na Khao San, slynna ulice backpackers'ow (bilet 150bht). Nie mielismy w planach tam nocowac, bo z tego co wyczytalam wczesniej na roznych blogach - jest tam dosc glosno i raczej nie da sie wyspac. Poszlismy za to na pobliska ulice Soi Rambutti, ktora mozna powiedziec jest przedluzeniem Khao San, ale jest tam duzo spokojniej, zdecydowanie mniej knajp i imprezowni, a hosteli tyle samo. Znalezlismy wolny pokoj w Meryy V Guest house (pokoj 3-os. z lazienka i wiatrakiem 450bht), ogarnelismy sie - i ruszylismy na zwiedzanie Bangkoku :) Pieszo doszlismy do Wielkiego Palacu, choc po drodze oczywiscie namolni tuk-tukowcy probowali nam wcisnac scieme, ze otwieraja go dopiero po 14, ze nie mamy po co tam isc, ale jak chcemy cos zwiedzic to oni bardzo chetnie zabiora nas do Big Budda i Gold Mount :) Nie z nami takie numery...
Wstep do Grand Palace 150bht. Ale naprawde warto!
Wstep do Wat Po 50 bht.
Obiad zjedlismy w restauracji na Soi Rambutti: zestaw zupa+ryz z kurczakiem 140bht (potem okazalo sie, ze kawalek dalej ryz z warzywami i kurczakiem mozna bylo zjesc juz za 25 bht w ulicznej garkuchni, ale kazdy na poczatku popelnia bledy ;)
Popoludniu poszwendalismy sie po Bangkoku podziwiajac szerokie ulice, wszedobylskie wizerunki krola i krolowej, rozowe taksowki i piekne swiatynie. Na kolacje zjedlismy po nalesniku smazonym z bananem - mniam! (20 bht).