Dotarlismy do Mandalay! Miasto nas mocno zaskoczylo. Jadac tutaj juz zdazylismy sie przyzwyczaic do zielonych pol, tekturowych domkow i dorozek z wolami, a tutaj nagle wyrosly przed nami domy towarowe i na ulicach pojawily sie super furki.. A do tego po kilku dniach posuszy nagle zobaczylismy w ludzkich rekach telefon komorkowy! :) Prawdziwy szok! :) A tym wiekszy, ze jak zaobserwowalismy - prawie co drugi nastolatek ma tu komorke!
Samo miasto jest brudne i glosne. Juz wczoraj przytrafila nam sie tu wesola przygoda. Wybralismy sie wieczorem cos zjesc i niedaleko naszego hotelu natknelismy sie na goscia robiacego soki z pomaranczy na ulicy. Zamowilismy wiec dwa, a koles usadzil nas przy stoliku z tubylcami i kazal czekac. Troche dziwnie sie czulam, bo naokolo byli sami faceci i do tego gapili sie na nas co najmniej jakbysmy byli ufoludkami z marsa. Po chwili dosiadl sie do stolika jakis Arabus, ktory chyba jako jedyny w towarzystwie znal angielski. Zapytal sie skad jestesmy, pochwalil sie znajomoscia polskiego futbolu, a potem sie zaczelo.. Ze mam fajny zegarek, a gdzie go kupilam, czy byl drogi itp itd a potem dowiedzialam sie, ze ladnie pachne i czy to perfumy i czy nie mam odsprzedac mydla? :) Jednym slowem bylo wesolo. Czekalismy na pytanie za ile psow/kur czy czego im tu brakuje zechce mnie kupic, ale sie nie jednak nie odwazyl ;) Choc bylo blisko.. Jak tylko dowiedzial sie, ze idziemy szukac kafejki internetowej, to zaproponowal ze nas do takiej zaprowadzi. Okej. Idziemy, ciemno bo juz po 22giej, a ten nas prowadzi w jakas podejrzana uliczke.. Serce podskoczylo mi do gardla, bo oczami wyobrazni juz widzialam jak wciaga nas do ciemnej bramy, Marcinowi daje w leb a mnie porywa i sprzedaja potem na birmanskim targu, a tu nagle... Arabus zatrzymal sie przed kafejka, otworzyl nam nawet drzwi, zyczyl milego pobytu w Mandalay i poszedl :)
W Mandalay do zobaczenia jest kilka fajnych miejsc - pagoda Mindona (wstep 3$ + 4500 kyat'ow za godzinny rejs w obie strony - pagoda lezy po drugiej stronie rzeki Irawadi i tylko lodka mozna sie tam dostac), zachod slonca nad wzgorzem Mandalay, piekna Kuthodaw Paya - zwana najwieksza ksiega swiata (znajduja sie tam kamienne tablice z wersetami buddyjskiego kanonu 'Tipitaka', czyli nauk Buddy. Jest ich tyle, ze gdyby ktos je czytal po 8 godzin dziennie, to musialby poswiecic 450 dni na przeczytanie calosci). Odwiedzilismy tutaj tez Sandamuni Paya - swiatynie z marmurowymi plytami z wyrytymi komentarzami do Tiptaka. Ale na pewno najpiekniejszy w Mandalay jest klasztor Shwenandaw Kyaung!
W Mandalay po raz pierwszy spotkalismy sie z zebrajacymi dziecmi. Napadly na nas na brzegu rzeki Irwadi, gdy czekalismy az ktos sie nad nami ulituje i zechce nas stad zabrac na druga strone.. Dzieciaki chcialy wszystko - dlugopisy, cukierki, a nawet - szampon ;) Jak sie domyslilismy, chodzilo im o te male probki, ktore zawsze znajdujemy w lazience hotelowej..