Dzisiejszy dzien byl pelen kolejnych niespodzianek. Udalo nam sie skontaktowac z naszym hostem Alexem. Troche sie zdziwil, bo myslal ze przyjedziemy dzien pozniej, ale umowil sie z nami w poludnie. Do tego czasu postanowilysmy zwiedzic centrum miasta, czyli Plaza de Armas i zjesc sniadanie. I tu pierwsza niespodzianka :) Zamowilysmy kawe i tortille z warzywami. Kawa 2 sole, tortilla 3 - zycie jak w Madrycie. Pan sepleniacy kelner przyniosl nam dzbanuszek z czyms czarnym w srodku. Pomyslalysmy - sos sojowy :) Niestety zonk - w dzbanuszku byla kawa. Pan doniosl nam szklanki z wrzatkiem, do ktorych wlewalo sie po pare kropelek esencji kawowej i oto kawa gotowa :) Ja poniewaz pije tylko z mlekiem - dostalam kubek mleka z kozuchem na wierzchu :)
Nasz host Alex zabral nas do goracych zrodel, malo znanych turystom, bo nie ma ich w przewodniku. Po drodze trafilismy na lokalna fieste - babcie tancowaly, dziadeczki pily piwo :) Bardzo klimatycznie. Droga do przyjemnosci cielesnych prowadzila przez dosc ubogie wioski. Świnki, osiolki, pola z kukurydza, male domki, czesto bez drzwi i okien. Wszystko co widzialysmy naokolo sklonilo nas do dyskusji czy ludzie mieszkający w takich warunkach sa szczesliwi.. Niestety nie bylo mi dane porozmawiac na ten temat z dziewczynami, bo nasz host - mówiacy glownie po hiszpansku przez cala droga zameczal mnie rozmowa. "Jaki jest schemat polskiej rodziny? Czy kobiety pracuja czy wychowuja dzieci? Jak okresla sie polskiego mezczyzne - machizmo? Polskiemu mezczyznie chyba daleko do okreslania machizmo. To jak sie go okresla?".. Wrr... Nawet po dojsciu do goracych zrodel mialam juz dosc, a nasz host nie dawal za wygrana i meczyl mnie dalej "A jak jest na polskiej wsi? Tez macie swinie? A owce?"..
Gorace zrodla okazaly sie byc dziurami w skalach z goraca para i goraca woda splywajaca ze scian. Troche smierdzialo zgnilymi jajami, woda zuber, ale jak sie bratac z tubylcami to na calego :) W skalach wydrazono kilka 'cueva' - dziur. W kazdej byla inna temperatura - od 30 kilku do 20 paru stopni. Jednorazowe wejscie to 5 soli i ok. 10 minut pobytu w srodku. Weszlysmy do mikro poczekalni, przebralysmy sie w stroje kapielowe, gleboki oddech - i weszlysmy do srodka. W 'jaskini' byla nawet laweczka, na ktorej mozna bylo siedziec i wdychac to 'swieze' powietrze. Pory sie nam pootwieraly, troche sie spocilysmy - 10 minut wytrzymalysmy, potem siup pod zimny prysznic - zeby pory sie zamknely ;) Bylysmy jedynymi nie-tubylcami w tym miejscu, wiec jak wyszlysmy - oczywiscie wszyscy musieli zobaczyc jakie mamy miny. Dzien zakonczylysmy kolacja w lokalnym barku - zanim zdazylysmy przy pomocy slownika przetlumaczyc sobie menu, pani kelnerka przyniosla nam dziwna zupe. Smakowala jak nasza jarzynowa, byla z ryzem i kawalkiem kolby kukurydzy. Do tego dostalysmy limonki, ktore sie wciskalo do zupy i jakies cos zielone i ostre, wygladajace jak pietruszka w oliwie, ale tak pikantne, ze jak dalysmy tego troche do zupy, to az nam z nosow pocieklo :) Jutro ruszamy w gore, na 1-dniowy trekking. Przed chwila Monika kupila bilety na samolot Lima-Cuzco na wtorek 6 rano, wiec w poniedzialek musimy oposcic Huaraz. Pod spodem kilka zdjec z polskiego zakopanego :)