Geoblog.pl    arica    Podróże    Peru & Chile 2006    Machu Picchu na wyciagnie reki
Zwiń mapę
2006
26
paź

Machu Picchu na wyciagnie reki

 
Peru
Peru, Aguas Calientes
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15192 km
 
Generalnie do Machu Picchu mozna dotrzec tylko pociagiem z Cuzco. Ktory kosztuje nie malo.. Do tego w dolarach :) Przeczytalam jednak w jednej z relacji, ze mozna dostac sie od drugiej strony, tracac na podroz 2 dni (pociag jedzie kilka godzin), ale duzo taniej. Wybralysmy wiec opcje: w Cuzco na dworcu Santiago wsiadlysmy do autobusu jadacego do Quillabamby (12 soli, czyli 12 zl/ os) - 7 godzin przez gory i z lokalsami. Autobus wyjezdzal o 8 rano - jak zwykle trzeba bylo byc pol godziny wczesniej. Na dzien dobry pierwszy problem - na moim miejscu siedziala babciunia, ktora za nic nie chciala sie przesiasc na swoje miejsce tlumaczac, ze musi siedziec wlasnie tutaj, przy oknie. Nie wazne, ze inne miejsca przy oknie byly wolne - ona musi siedziec tutaj, bo inaczej bedzie jej niedobrze! Przyszedl jakis koles z obslugi, probowal z nia zalatwic grzecznie sprawe, ale babcia nie popuscila. W dalszej rozmowie okazalo sie, ze ma wykupione miejsce w ostatnim rzedzie autobusu, tyle ze na wszystkich 5 miejscach lezaly puste kanistry powiazane sznurkiem w ilosci hm - dosc sporej. W koncu szybka interwencja grubej pani z obslugi (ta sama, ktora dzien wczesniej sprzedala nam bilety w cenie 12 a nie 15 soli jak bylo napisane ;) i kanistry wyladowaly na dachu, babcia na swoim miejscu, a ja moglam usiasc spokojnie pod oknem. Obok mnie usiadl starszy, troche smierdzacy pan, swoja wielka torbe ulokowal miedzy nogami i na szczescie - od razu poszedl spac. Droga tym razem byla nieco innac niz te, ktorymi jechalysmy do tej pory. Tutaj gory byly mocno zielone i zalesione, nie to co w drodze do Chimbote. Nasz busik pomalu wtaczal sie na gory, pokonujac niezle serpentyny. W polowie drogi zabraklo asfaltu i jechalismy po drodze z blota i kamieni. Im bylismy wyzej, tym gestsza mgla pojawiala sie wokolo. Moj wspolpasazer w pewnym momencie wyjal ze swojej torby trzymanej mocno miedzy nogami wielki worek liści koka, wsadzil sobie cala ich garsc do buzi i poczestowal kolege-lokalsa, ktory siedzial przed nim. Hm, to chyba znak, ze wtaczamy sie na niezle wysokosci.. Nagle autobus stanal. Okazalo sie, ze przed nami robotnicy "buduja droge". Rychlo w czas! Zrobil sie maly korek, bo jak sie okazalo, sporo autobusow jedzie w tym samym kierunku co my i wszystkie wyjezdzaja z Cuzco o tej samej porze. Panowie robotnicy usuneli swoja koparke i moglismy jechac. Zaczal padac drobny deszczyk, do tego mgla, droga bez asfaltu, z lewej przepasc, z prawej prawie pionowa sciana lasu.. Dziewczyny smacznie spaly w rzedzie za mna, a ja zerkalam z przerazeniem za okno! Na szczescie kierowcow maja w Peru calkiem dobrych i do Santa Marii dojechalismy calo i ze wszystkimi bagazami na dachu :) Pomimo chwili malego strachu, czy aby wyrobimy sie na zakrecie - widoki po drodze sa tak niesamowite, ze jakbym miala jeszcze raz wybierac droge do Machu Picchu - nie zawachalabym sie ani przez sekunde i pojechalabym tedy jeszcze raz :)
Najlepszym elementem podrozy byly postoje na siku. Dopiero teraz dowiedzialysmy sie, dlaczego kobitki nosza tu tyle spodnic na sobie. Na haslo postoj, babeczki wychodzily z autobusu, kucaly byle gdzie, podnosily kiece i siku :) A goscie nie lepsi, odchodzili 2 kroki od autobusu, odwracali sie tylko tylem i - podlewali trawke :) Chcialysmy zrobic zdjecia, ale stwierdzilysmy, ze to troche hartkor i chyba nie wypada.. Na trasie do Santa Marii po raz pierwszy spotkalysmy sie tez z "Wodzirejem" w autobusie :) Wsiadl po drodze niepozorny, mlody chlopak. Stanal na srodku w przejsciu i zaczal swoj monolog: "Jesli zadam wam pytanie, co jest dla was w zyciu najwazniejsze, to co odpowiecie? Wiem! Jedni powiedza: pieniadze, drudzy: rodzina, inni: zdrowie. Tak, moi drodzy - zdrowie! W zyciu najwazniejsze jest zdrowie. I pomyslicie: za pieniadze zdrowia sie nie kupi. A jednak jest to mozliwe. I to wlasnie tu i teraz! Dzieki cudownym pastylkom z zenszeniem jaki Was przynosze, mozecie kupic zdrowie!" I tu nastapila dluga przemowa wychwalajaca fantastyczne tabletki, a zaraz potem - jeszcze bardziej fantastyczna oferta cenowa :) A co najdziwniejsze - prawie kazdy pasazer kupil sobie zenszen :)

Najlepszym elementem podrozy byly postoje na siku. Dopiero teraz dowiedzialysmy sie, dlaczego kobitki nosza tu tyle spodnic na sobie. Na haslo postoj, babeczki wychodzily z autobusu, kucaly byle gdzie, podnosily kiece i siku :) A goscie nie lepsi, odchodzili 2 kroki od autobusu, odwracali sie tylko tylem i - podlewali trawke :) Chcialysmy zrobic zdjecia, ale stwierdzilysmy, ze to troche hartkor i chyba nie wypada.. Na trasie do Santa Marii po raz pierwszy spotkalysmy sie tez z "Wodzirejem" w autobusie :) Wsiadl po drodze niepozorny, mlody chlopak. Stanal na srodku w przejsciu i zaczal swoj monolog: "Jesli zadam wam pytanie, co jest dla was w zyciu najwazniejsze, to co odpowiecie? Wiem! Jedni powiedza: pieniadze, drudzy: rodzina, inni: zdrowie. Tak, moi drodzy - zdrowie! W zyciu najwazniejsze jest zdrowie. I pomyslicie: za pieniadze zdrowia sie nie kupi. A jednak jest to mozliwe. I to wlasnie tu i teraz! Dzieki cudownym pastylkom z zenszeniem jaki Was przynosze, mozecie kupic zdrowie!" I tu nastapila dluga przemowa wychwalajaca fantastyczne tabletki, a zaraz potem - jeszcze bardziej fantastyczna oferta cenowa :) A co najdziwniejsze - prawie kazdy pasazer kupil sobie zenszen :)

Po jakis 7 godzinach podrozy dojechalysmy do mikro wioski Santa Maria. Tam mialysmy sie przesiasc do autobusu w kierunku Santa Teresy. Na miejscu okazalo sie, ze bus pojedzie jak sie zapelni, czyli nie wiadomo kiedy. Na szczescie na odjazd czekala tez grupa 3 angielskich turystow, z ktorymi sie dogadalismy i placac 10 soli od osoby zamiast 7, kierowca busa powiedzial, ze nas zawiezie od razu. Z targowania nic nie wyszlo, obiecali za to zwrocic nam roznice w cenie, jesli po drodze bus sie zapelni. Niestety dalysmy sie zwiesc naiwnym obietnicom - tak to jest byc bialym w tym kraju - zaraz za rogiem czekaly 3 dziewczynki, ktore oczywiscie z ochota wskoczyly do naszego busa, kawalek dalej zabralismy jakiegos chlopa, potem babcie z tobolkami i tak oto bus sie zapelnil na ful ful. Niestety po dojechaniu na miejsce dowiedzielismy sie, ze zadnego 'wyrownania' nie bedzie, bo niby czemu i ze wszystko bylo ok... No coz, po raz kolejny przekonalysmy sie ze podrozowanie z anglikami, czy niemcami nie wychodzi nam na dobre - placimy zawsze duzo wiecej.. Droga rowniez wiodla przez gory, rowniez nie byla asfaltowa, tylko blotnisto-kamienista. Widoki gor - bajkowe! Do tego po drodze plantacje bananow, drzewa jak w dzungli, naprawde super! Santa Teresa okazala sie malutka wioska, z jedna glowna ulica, ale przynajmniej bylo tam kilka hosteli i bylo gdzie spac, bo juz balysmy sie, ze trzeba bedzie nocowac pod golym niebiem. Przespalysmy sie (najnizsza cena jaka zaplacilysmy za nocleg 5 soli/os + dla chetnych za 2 sole wlaczali ciepla wode), zjadlysmy kolacje za 3 sole - zupa jak w stylu 'polski rosol', tyle ze z grysikiem, pyszny makaron oczywiscie z kurczakiem i herbatka. Nie ma to jak obiad za 3 zlote :) A naprawde byl pyszny. W koncu cos innego niz wieczny ryz z kurczakiem... Jednak najlepsze czekalo nas nastepnego dnia - o ile dobrze licze to byla sroda. Mialysmy sie przeprawic przez rzeke i ciezarowka dostac sie do Aguas Calientes, miasteczka pod Machu Picchu. Nikt nam nie powiedzial, ze przeprawa przez rzeke bedzie sie odbywac czyms w rodzaju wagonika umocowanego na linie nad rzeka! Conajmniej jak na starych westernach :) Potem odkryta ciezarowka z workami ziemniakow, badylami, innymi turystami przejechalismy do Elektrowni. Udalo nam sie z Monika siasc ¨na gorze¨ tzn prawie nad kabina kierowcy, razem z dwoma tubylcami pijacymi non stop piwo :) Bylo niezle - z gory wszystko wygladalo duzo fajniej, a z dodatkowych atrakcji Monika zaliczyla pare razy lisciem bananowca po glowie :) Z Elektrowni zostal nam do pokonania ostatni kawalek drogi do Aguas - ok. 10 km po torach kolejowych. Szlo sie calkiem fajnie - my, tory i przyroda. Bananowce, palmy, krzaczki i Urumbaba obok. Fantastyczna okolica! Ale nawet w takim otoczeniu nie zabraklo stoiska z napojami i drobnymi przekaskami : gdzies w polowie drogi, przy malym domeczku i ogrodzie pelnym bananowcow siedziala kobitka, a przed nia stolik z woda, inca cola, pepsi, wafelkami, czekoladkami itp. Z glodu i pragnienia na pewno sie nie umrze ;) W Aguas znalazlysmy szybko nocleg (25 soli za pokoj z 2 lozkami, cieplutka woda! - to, czego nam bylo potrzeba po podrozy), odwiedzilysmy lokalny targ i poszlysmy spac, bo nastepnego dnia czekala nas wczesna pobudka i zdobywanie Machu Picchu. Tutaj mala uwaga: targ w Aguas jest jedynym targiem, na ktorym widzialysmy maski indianskie. Jest tu taniej niz w Huaraz, ale i tak najtansze pamiatki kupilysmy w sklepie w Limie, niedaleko Plaza de Armas. Jednak jak stwierdzilysmy kladac sie spac - to byl najlepszy i najbardziej zajebisty dzien jaki tu mialysmy :) Oprocz oczywiscie krotkiego treku w gory jaki zrobily dziewczyny w niedziele... :) Dla przeprawy przez rzeke i podrozy ciezarowka, warto bylo poswiecic dodatkowy dzien na dotarcie do Aguas.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 8% świata (16 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 92 komentarze92 930 zdjęć930 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
11.08.2009 - 27.11.2009
 
 
10.07.2009 - 17.07.2009
 
 
16.04.2009 - 25.04.2009