Wstalysmy znowu dosc wczesnie - pociag ze stacji Aguas Calientes odjezdzal 5:45. Na dworcu udalo nam sie jeszcze kupic od babciuni po kawalku pysznego, bananowego ciasta i kawe z mlekiem w plastikowym kubeczku. Nie wiem czy to przez zmeczenie wczorajsza wspinaczka na MP i Wayna Picchu, godzine czy miejsce - ale bylo to jedno z najlepszych i najbardziej przeze mnie zapamietanych sniadan w Peru :) Podroz pociagiem minela nam szybciutko i milo - najdrozsze nasze poltorej godziny w Peru (30$). Rozbawil nas prawie do łez komunikat nad oknem w pociągu w stylu "Uszanuj Park Narodowy, nie wyrzucaj śmieci za okno", podczas gdy w czasie jazdy autobusem, czy to do Santa Marii czy gdziekolwiek indziej Peruwiańczycy wszystkich swoich śmieci pozbywali sie wlasnie w ten sposob: za okno! Nie ważne, czy byl to papierek, czy plastikowa butelka. Po raz kolejny moglysmy sie przekonac o roznicach kulturowych - tubylcy nie tylko płaca mniej za wejście na Machu Picchu, czy ten sam pociąg ktorym wlasnie jechalysmy..
Szcześliwie dojechalysmy do Ollantaytambo, gdzie czekało juz sporo busow i taxowek z propozycja "Cuzco". Z taxi nie skorzystalysmy (40 soli), ale z busa jak najbardziej (4 sole). Wszystko byloby okej, gdyby nie fakt, ze w pewnym momencie nasz kierowca postanowil chyba pojechac na skroty i skrecil z asfaltowej drogi na kamienista drozke miedzy polem uprawnym, a laka.. Tak nas wytrzeslo, ze dojechalysmy do Cuzco prawie zielone. Zanim dotarlysmy do naszego hostelu Rembalosa, bylo prawie poludnie. Miałam w planie pojechac w kierunku Sacsayuman, ale bylam tak wymeczona podroza plus bol nog po wczorajszej wspinaczce, ze odpuscilam. Dzien postanowilysmy spedzic na praniu brudkow, KAPIELI :), odwiedzeniu targu i dworca i malym odpoczynku. I tak spacerujac po miescie, trafilysmy na dziwna procesje z - czarnym Jezusem :) Zachaczylysmy jeszcze o targ z pamiatkami - ceny troszke nizsze niz w Aguas Calientes, ale i tak wyzsze niz w Arequipie czy Limie. Jutro czeka nas kolejna podroz autobusem - kierunek Puno i wyspy Uros.