Nasze ostatnie 2 dni w Limie to gonitwa po targach z pamiatkami, ostatnie spojrzenie na Plaza de Armas, w koncu mozliwosc zobaczenia zmiany warty, katakumb w kosciele sw. Franciszka, ponownie spotkanie z Maria Isabel w szkole (tym razem nie na lekcji, a podczas zawodow sportowych na szkolnym boisku), spacer po dzielnicy chińskiej, no i na koniec wielkie pakowanie :)
Wizyta w dzielnicy chinskiej byla dla nas totalnym oderwaniem się od klimatu peruwiańskiego. Zwlaszcza pod względem konsumpcyjnym ;) Sprobowalysmy tu dziwnej bułki - wygladajacej trochę jak nasze polskie buly na parze, tyle ze jak się mozna domyslec - tutaj była to bulka ryżowa. Do wyboru: nadzienie mięsne / kurczak i sos sojowy na dokladkę. Na deser - lody. Czyli zmielone kostki lodu, nakladane jak zwykle lody w formie kulki, tyle ze nie do wafelka a do kubka ze styropianu :) Do smaku polewane gęstym syropem truskawkowym, z papaii lub mango. Uwierzcie, smakuje lepiej niż wyglada! :)
Prawdziwy obiad jednak czekal na nas w domu - Martha ugotowala nam jak poprzednio ryz, rybkę i juke :) O deser tym razem my zadbalysmy - dzien wczesniej kupilysmy w markecie tutejsze owoce: mango, papaje, pepino (czy cos takiego), ananasa i jogurt waniliowy. Nie wiem jak to dziala, ale tutaj nawet banany smakują lepiej - nasza owocowa sałatka byla pyszniutka! :)
Wszystko co dobre, kiedys się konczy. Nasza podróż tez w końcu musiała kiedyś mieć swój finał. Jak widać, nasza wyprawa jest najlepszym przykładem na to, ze podroz zorganizowana 'przez internet' jest jak najbardziej możliwa :) Chociaz poznalysmy się jakies 3 miesiące przed wyjazdem - wytrzymalyśmy ze sobą 24h/dobę i bawilysmy się swietnie. I być może w przyszlym roku uruchomimy kolejny, podrozniczy blog... :)