U nas po polnocy, u Was pewnie ok 19.. Udalo nam sie dotrzec do Pekinu, choc szczerze mowiac - byl maly dreszczyk emocji. Jeszcze w Polsce kupilismy bilety na lot Szanghaj-Pekin, bo trafilam na fajna oferte cenowa - bilet na samolot kosztowal 500 julkow, czyli jakies 80$, a na pociag w wersji sypialnej (podroz trwa ok. 20h) ok. 600. Decyzja byla wiec szybka - lecimy samolotem. I wszystko byloby okej, gdybym nie zrobila malego bledu przy rezerwacji - zjadlam jedna literke przy swoim nazwisku :/ Wyslalam maila do linii lotniczych, ale odpisali mi, ze nie moga tego poprawic. Moge za to oddac bilet i kupic nowy, ktory w ciagu tych paru dni korespondowania z nimi zdazyl juz podskoczyc o jakies 100 julkow :/ Postanowilismy wiec zaryzykowac, moze sie nie zorientuja na lotnisku... No i sie udalo! 2 godziny lotu zamiast 20 w pociagu i jestesmy w Pekinie :)
Ale przed wieczornym lotem do stolicy Chin spedzilismy jeszcze caly dzien w Szanghaju, a raczej jego okolicach. Co prawda znowu padalo, ale pomimo tego postanowilismy ruszyc dupki z hostelu i pojechac do Zhiujajaio, czy jakos tak - w kazdym badz razie przerobilismy te nazwe na Cudze Dzialo, bo mniej wiecej tak to sie wymawia :) Dojechalismy tam w niecala godzinke autobusem z przystanku niedaleko naszego hostelu, dokladne info co do sposobu dotarcia dostalismy w recepcji. Cudze Dzialo to miasteczko polozone na jeziorze, z kanalami i mostkami jak w Wenecji, jeszcze niezbyt skomercjalizowane i bardzo klimatyczne. Duzo waskich uliczek, niziutka zabudowa, domki z drewnianymi drzwiami i oknami... Niezbyt duzo turystow, ale duzo kramikow z pamiatkami wszelkiego rodzaju: od obrazkow malowanych recznie, przez wachlarze, drewniane zabawki, magnezy, ubranka, karty - szmelc mydlo i powidlo. My z tego szmelcu wybralismy standardowo magnezy (2 sztuki za 5julkow).
Szkoda, ze pogoda nie do konca nam dopisala, ale i tak bylo fajnie. Wreszcie wyrwalismy sie z tej wielkiej metropolii jaka jest Szanghai i moglismy zobaczyc cos innego. Przejechalismy sie riksza (dziadek zrobil nas w ciula, skasowal nas 10 julkow za podwozke z dworca nad kanal, a potem sie okazalo, ze nas obwiozl spory kawalek, bo wystarczylo wyjsc z dworca i skrecic w lewo i po 200 metrach byla juz brama do starej czesci miasta i kanalow, no ale coz, juz dawno sie pogodzilismy z tym, ze bialych robia wszedzie w balona :) Poplywalismy tez po kanalach lodka - prawie jak w Wenecji. Zjedlismy zupe z pierogami (6 julkow/os)- po kilku niezbyt trafionych strzalach w karcie menu, stwierdzilismy, ze pierozki beda najbardziej bezpieczna opcja. Marcinowi bardzo smakowaly, mi tak srednio. Mialam wrazenie, ze jem surowe mielone mieso bez zadnych przypraw, ale jakos przerzulam.. Na pewno bylo to lepsze niz mieska, ktore mozna bylo kupic na co drugim straganie - wygladaly jak golonka, z gruba skora, ale pachnialy jakos dziwnie slodko. Oprocz tego mozna bylo sobie wybrac wielkiego kraba, rybe albo zolwia, a 'kucharz' przyrzadzal to na miejscu.
W Cudzym Dziele udalo nam sie odwiedzic tez piekne ogrody z typowo chinskimi altankami (wstep 10julkow) i stara swiatynie (wstep 5). W swiatyni oczywiscie znowu zrobili nas, a w zasadzie mnie w balona, bo wsadzili mi w reke kadzidelka mowiac, ze to za darmo i ze moge sobie zapalic w srodku. Potem kazali mi wyciagnac z jakiejs skrzynki kopertke, z ktorej Chinczyk odczytal mi z krzaczkow 'Good and lucky!" i ... kazal sie wpisac do pamiatkowej ksiegi i 'cos' zaplacic, pokazujac ze ci co byli przede mna, placili po 100, 200 albo i 500 julkow :) Chinczyki to jednak sa cwaniaki... :) Ja im dalam 40 i ku wielce zdziwionej minie goscia, wyszlam szybciutko na dziedziniec.
Powrot do Szanghaju byl troche dluzszy, bo trafilismy na straszne korki w okolicach godziny 17 i powrot zajal nam ponad poltorej godziny. Tak ze po dotarciu do hostelu, szybko sie przebralismy i pojechalismy na lotnisko. I tak oto jestesmy w Beijingu!