Znowu wstalismy za pozno i wyszlismy z hostelu troche pozniej niz zakladalismy. W planie na dzis mielismy wizyte w Palacu Letnim, w ktorym wypoczywala cesarzowa Cixi i wizyte w miejscu, gdzie podobno mozna kupic podrobki wszystkiego, czyli Silk Street. Plan zostal wykonany w 100%, a nasz portfel uszczuplony o kolejne julki. Do Palacu dojechalismy autobusem wg wskazowek Joe, naszego guru od trudnych pytan i latwych odpowiedzi. Wszyscy w hostelu pytaja go o wszystko, a on zawsze spokojnie odpowiada 'Po to tu jestem' :) Jadac autobusem moglismy poobserwowac sobie codzienne uliczne zycie w Pekinie. Trzeba przyznac, ze kierowcy jezdza tu troche wolniej niz w Szanghaju, ale rowniez jedyna regula jaka uznaja na drodze jest 'Wiekszy moze wiecej' - nie wazne, ze maja czerwone, a piesi zielone. Dlatego tez chcac przejsc na druga strone ulicy nie wystarczy tylko spojrzec jakie jest swiatlo. Bo zielone wcale nie oznacza, ze mozna spokojnie wejsc na pasy - trzeba jeszcze popatrzec w prawo, w lewo i jak nic nie jedzie to trzeba szybko przejsc. A jak cos jedzie, to nie ludzcie sie, ze sie zatrzyma i Was przepusci. O nie, tak to nie dziala!
Kierowcy jezdza jak wariaci, ale faktem jest ze nie widzielismy tu ani jednego wypadku.
W Palacu Letnim spedzilismy dobrych kilka godzin. Trzeba przyznac, ze jest to bardzo klimatyczne i malownicze miejsce. Polozone jest nad samym jeziorkiem, wsrod zieleni. Jest tam zupelnie inny klimat niz w Zakazanym Miescie, gdzie wszystkie budynki sa takie same, a miedzy nimi nie ma ani jednego drzewka, tylko betonowa przestrzen. W Palacu Letnim bylo mnostwo turystow, z czego oczywiscie 95% stanowili Chinczycy :) I jak to Chinczycy - zdjecia robili na setki.
Popoludniu pojechalismy metrem do mekki turystow - Silk Market. To cos na ksztalt Centrum Handlowego MBK w Bangkoku. Na 5 pietrach mozna kupic doslownie wszystko - buty, ubrania, bizuterie, zegarki, psp, torebki.. A wszystko to oczywiscie chamskie podrobki Gucciego, Armaniego, Goretexu itp itd w bardzo tandetnym wydaniu :) Na szczescie maja tam tez pietro z pamiatkami i tutaj sie zatrzymalismy. Targowanie sie tutaj jest na porzadku dziennym. Jesli podaja cene 200, trzeba im powiedziec, a raczej napisac na kalkulatorze, bo tak to sie tu odbywa - 20 i dana rzecz kupi sie za maks 40. Tak to dziala i trzeba powiedziec, ze jest to niezla zabawa :)
Chcielismy kupic sobie pendrive 32 gb, ale Lis wyczul scieme swoim lisim nosem. Stargowalismy cene z 360 na 50, a po pytaniu, o pokazanie nam czy on dziala i przegranie nam jakiegos duzego pliku na niego, laseczka nam powiedziala, ze 'i have no time for this' i to byl koniec naszej rozmowy. Lisek tlumaczyl mi potem, ze czytal gdzies o sciemach w tym stylu - na pendrivie jest napisane 32 , czy 16 gb, a jak przychodzi do przegrywania to okazuje sie, ze plik wiekszy niz 1g nie daje sie nagrac... Tak to wlasnie robia bialasow w balona!
Przed nami ciezka noc - noc w chinskim pociagu, w ktorym podobno Chinczycy ciagle pluja, pala i charkaja. Mamy tzw hard sleepery, co podobno wyglada jak nasze kuszetki. Jutro caly dzien spedzimy w Datongu, a potem jak sie nam uda kupic bilet na dalsza podroz, to kolejna noc spedzimy rowniez w pociagu i bedziemy chcieli dojechac do malej, starej i podobno malowniczej miejscowosci Pingyao.