Uf. Mamy mala zaleglosc w pisaniu,ktora postaram sie szybko nadrobic. A wiec:
Ostatni wieczor w Pekinie to pakowanie sie i pyszne pierozki! Po powrocie z Silk Marketu okazalo sie, ze w hostelu jest Dumpling Party i na stole czekaja wielkie miski pierogow. Byly pyszne! To kolejne dobre jedzonko tutaj. W czasie gdy my z Liskiem sie pakowalismy, nasi Amerykanscy Hindusi pojechali z reszta towarzystwa z hostelu na targ, gdzie chcieli sprobwac jak smakuje skorpion. Wrocili tuz przed naszym wyjsciem na pociag i zdazyli sie pochwalic, ze oprocz skorpiona zjedli jeszcze rozwiazgde, jedwabnika i ... psa! Jak uslyszal to Joe, wlasciciel hostelu to niezle sie zdziwil! Pies podobno smakuje duzo lepiej niz kurczak, skorpion jest pyszny, a rozgwiazda mieciutka :)
Podroz nocnym pociagiem okazala sie niezlym wyzwaniem. Spalismy na dolnych lozkach w czyms co przypomina chyba nasze kuszetki, z tym ze z kazdej strony 'przedzialu' sa 3 lozka i 'przedzialy' sie nie zamykaja. Nade mna ulozyl sie koles, ktory tak glosno chrapal, ze przegonil w tym nawet Terke! Potem dolaczyl sie drugi Chinczyk, spiacy nad Liskiem i mielismy niezly duet.. Musielismy sie ratowac stoperami zrobionymi z chusteczki higienicznej, a ja dodatkowo wsadzilam glowe pod poduszke, bo inaczej nie szlo zasnac... Na szczescie nie doswiadczylismy tego, o czym czytalismy jeszcze w Polsce - ze Chinczycy w pociagu jedza, pluja z lozek na dol i pala. Jedyne co sie sprawdzilo, to stojacy miedzy lozkami termos z ciepla woda, zeby Chinczyk mogl sobie w kazdej chwili zalac herbate albo zupke chinska. Bo musicie wiedziec, ze tu wszyscy chodza z malymi termosikami albo takimi duzymi kubkami, w ktorych plywaja ze 3 listki herbaty i zalewaja to co chwie wrzatkiem, pijac herbate o kolorze wody mineralnej. Do tego wcinaja zupki chinskie, takie jak nasze Vifony, tyle ze u nich te zupki sie kupuje w takich duzych plastikowych miskach. Zrobimy zdjecie, pokazemy! :)
Przyjechalismy do Datong ok. 7 rano. Pierwsza rzecz jaka zrobilismy to kupno biletow na ten sam dzien wieczorem do Pingyao. W Pekinie wszyscy mowili, ze Datong to strasznei brzydkie miasto i najlepiej wynosic sie stad jak najszybciej. Na dworcu zachaczyl nas koles z biura CITS (takie cos jak biuro turystyczne) i wykupilismy u niego wycieczke na caly dzien do Wiszacej Swiatyni i Grot (225Y/os). W cenie byl wliczony transport, bilety wstepu i lunch, wiec calkiem ok.
Bagaze zostawilismy w biurze, ktore miescilo sie w hotelu obok dworca. Moglismy tez skorzystac z hotelowej toalety, co okazalo sie wielkim wyzwaniem. Wyobrazcie sobie najgorszy kibel w jakim byliscie w zyciu, smierdzacy, obskurny, brudny i obsrany. No wiec nasz byl 100% gorszy! Balismy sie tam nawet zeby umyc.. Fuujjjj.....
Zapakowali nas do vana i razem z para z Anglii i z Francji pojechalismy w kierunku Swiatyni, ktora lezy ok. 60km od miasta. Przejazd przez Datong okazal sie nie taki prosty jakby sie wydawalo. Miasto cale bylo rozkopane, w niektorych miejscach kladli nowy asfalt, w niektorych chyba wymieniali rury. Nigdzie zadnego znaku informujacego o objezdzie, czy o robotach na drodze. Po prostu jedzie sie glowna droga, a tu nagle rozkopki. I co w takiej sytuacji robi Chinczyk? Zawraca na srodku drogi i jedzie pod prad trabiac na wszystkich, zeby mu zjechali z drogi :) Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, ze oni tu jezdza jak wariaci, ale o dziwo nie widzielismy zadnego wypadku.
Do Wiszacej Swiatyni dojechalismy po ok. 2,5 godzinie. Po drodze nie raz zdazalo sie naszemu kierowcy wyprzedzac poboczem, srodkiem, jechac na trzeciego, ale wszyscy tu tak robia i do tego trabia przerazliwie, wiec pomalu sie do tego przyzwyczajamy.
Swiatynia sama w sobie jest super. Cala drewniana, malowana i przyklejona malowniczo do skal. Myslalam, ze bedzie wieksza, a tu okazalo sie ze to w sumie takie malenstwo..
Groty z Buddami troche nas rozczarowaly. Tylko niektore zachowaly sie w ladnym stanie, a w wiekszosci brakuje nosow, rak albo polowy nie ma :) Grot jest w sumie 45, powstaly ok. 1500 lat temu i wykuto je tu na miejscu. Trzeba przyznac, ze ktos tu niezla robote odwalil ;) Pod grotami - cepelia. Kramiki z niezlym szmelce i tona mosieznych figurek Buddy, Mao, talerzy z Mao, jakis 'niby' starych naczyn itp. A na koncu - szale z lisow! Lisek chcial juz tam isc i ich wytrzaskac po gebach, ale go powstrzymalam w ostatniej chwili i tylko pogrozil im palcem..
Wieczorem wpakowalismy sie znowu do nocnego pociagu i przyjechalismy do Pingyao. Spedzimy tu 3 dni i moze troche odpoczniemy po tych 2 nocach w pociagach, bo szczerze mowiac to wygladamy jak zombie.. Oba nasze pociagi startowaly ok polnocy, na miejsce dojezdzaly ok 7 rano, wiec spalismy tylko po kilka godzin..
Jak Lisek wstanie to sprobujemy wkleic jakies zdjecia.