Po 1-dniowym pobycie w cudownie brudnym i obskurnym Datongu wpakowalismy sie o polnocy do kolejnego, spoznionego, nocnego pociagu i pomknelismy do Pingyao. Tym razem dostalismy 'lozko' pod samym sufitem, gdzie nie dosc ze ciezko sie wdrapac, to jeszcze jest dosc hm - malo miejsca. Mam tu na mysli przestrzen miedzy materacem, a sufitem. Jak sie czlowiek juz ulozy, to lepiej nie podnosic sie, bo latwo zaliczyc na czole sliwke :)
Do Pingyao dojechalismy rano. W Datongu korzystajac z Internetu w hotelu na przeciwko dworca (diabelska drozyzna, 10 julkow za godzine!, w Szanghaju placilismy cos ok. 2) zabukowalismy sobie hostel i poprosilismy o odebranie nas z dworca. Okazalo sie, ze zapoznana przez nas wczoraj parka z Manchesteru zabukowala ten sam hostel, wiec razem pomknelismy 'motorowa riksza' przez miasto. Wogole doszlismy do wniosku, ze podczas tygodnia spedzonego w Chinach poznalismy wiecej osob niz w Tajlandii i Meksyku razem wzietych :) Poznani Anglicy niedawno rozpoczeli swoja roczna podroz dookola swiata i do Chin przyplyneli statkiem z Japonii, skad rozpoczeli zwiedzanie swiata. Fajnie .. :)
Pingyao na pierwszy rzut oka bardzo rozni sie od miast, w ktorych bylismy do tej pory. Czas zatrzymal sie tu dobrych kilkadziesiat lat temu, co mam nadzieje bedzie widac na zdjeciach. Stare centrum miasta jest ogrodzone murem, do ktorego prowadzi kilka malowniczych bram. Ulice krzyzuja sie prostopadle, przy tych glowniejszych sa hostele, hotele, knajpki, bary i sklepy z pamiatkami. Niestety te pamiatki przypominaja to, co widzielismy wczoraj na straganach w Datong, a to naprawde nic specjalnego. Chyba, ze ktos chcialby stac sie posiadaczem mosieznej figurki Mao (rozmiar dowolny), 'starych' monet, swiecznikow, czy tandetnych plastikowych zabawek, jakich juz sie u nas nawet na odpuscie nie uswiadczy. Poza glownymi uliczkami, reszta jest dosc waska. Wszystkie budynki sa tu parterowe, z drewnianymi dachami. Wjazd samochodami jest mocno ograniczony i po old town mozna poruszac sie rowerem lub moto-riksza. Przed sklepikami mozna spotkac dziadeczkow grajacych w karty. Bylismy przekonani, ze tu graja tylko w majonga albo domino, a tu sie okazalo ze dominuja karty :) A, no i warto dodac, ze jak graja to glownie na kase :)
Dzis na kolacje udalo nam sie trafic prawie w dziesiatke, czyli dostalismy WYPAS zupke, a w zasadzie wielka waze z zupa. Co w niej nie bylo... wszystko :) Czyli cieniutko pokrojony kurczaczek, pokaznych rozmiarow makaron sojowy, jakies zielska, drobno pokrojona papryczka chilli... Kolorem przypominala pomidorowa, ale smakowala inaczej.
Musimy przyznac, ze ostatnio mamy farta w temacie kulinarnym :) Wczoraj w Datongu stolowalismy sie w ulicznej knajpce przy dworcu kolejowym, gdzie podali nam przepyszne pierozki z miesem. Przy okazji moglismy poobserwowac kucharza, ktory robil makaron, a robil to w naprawde imponujacy sposob! Jak sie uda to wrzucimy filmik z procesu produkcyjnego chinskiego makaronu.
Przed nami 2 kolejne dni w Pingyao, potem znowu nocny pociag do Xi'an, ale tym razem w wersji soft sleeper, czyli przedzial zamykany i tylko 4 lozka. Moze nawet nikt nie bedzie chrapal? :)