Kolejna nocna podroz pociagiem za nami. Bilety na pociag zalatwilismy sobie przez hostel, bo tym razem nie bylo to takie proste. I to wcale nie przez bariere jezykowa, ale przez wielkie, chinskie swieto jakie bedzie jutro tj. 1 pazdziernika - 60 rocznica proklamowania Chinskiej Republiki Ludowej. W zwiazku z tym Chinczyki maja tydzien wolnego i oddaja sie swojej wielkiej pasji - podrozowaniu po kraju, co oznacza nie moznosc kupna biletu na conajmniej 5 dni do przodu, a na najpopularniejszych kierunkach nawet do 10 dni! Musielismy niestety doplacic ekstra do tych biletow po 40 julkow, ale przynajmniej nie jestesmy uziemieni w Pingyao na tydzien... Tym razem mielismy miejsca w wagonie oznaczonym jako soft sleeper, czyli: zamykane przedzialy, a w kazdym po 4 lozka. Mielismy miejscowki na gorze, na dole spalo 2 Chinczykow, ktorzy wsiedli wczesniej - i oczywiscie jeden z nich musial glosno chrapac! My to mamy zawsze szczescie... Na szczescie-nieszczescie stukot pociagu zagluszal chrapacza i tym razem obeszlo sie bez zatyczek w uszach zrobionych z chusteczek higienicznych :) Ale i tak nie mamy co narzekac, bo jak stalismy na dworcu to zanim podjechal nas wagon, to smignelo nam przed oczami kilka wczesniejszych - tzw. hard seat. To musi byc naprawde HARD! Wyglada to mniej wiecej jak nasz pociag podmiejski, tzn sa siedzenia podwojne, nie ma zadnych przedzialow. Komu sie uda to siedzi, komu sie nie uda to stoi. W przedzialach sie je, pije, pali(!), przewozi miliony tobolkow - wygladalo to jakby Rumuni przeprowadzali sie do Chin! I ta siekiera w powietrzu.... W naszym wagonie sypialnym niby tez wszedzie sa tabliczki z zakazem palenia, ale nie wszyscy go przestrzegaja i z niektorych przedzialow nad ranem unosila sie chmura dymu.. Dobrze, ze nasi wspolpasazerowie tylko popijali sobie herbatke..
Przed 10 rano dojechalismy szczesliwie do kolejnego miasta w prowincji Shaanxi - Xi'an. Na dworcu - miliony ludzi! A przed dworcem - drugi milion! A wsrod tego drugiego miliona mala Chinka z wielka kartka z naszym nazwiskiem - a wiec jestesmy uratowani, wyslali po nas kogos z hostelu :) Xi'an to kolejne miasto po Pingyao, ktorego stare centrum otoczone jest wysokim murem. Jedyne 2 roznice polegaja na tym, ze: 1) Old Town w Xi'an jest wielkosci calego Pingyao, 2) w Xi'an po starym miescie mozna zasuwac samochodem, ba - nawet autobusy tu jezdza.
Hostel zarezerwowalismy sobie przez Internet bedac jeszcze w Pingyao. Tak naprawde nie mielismy wielkiego wyboru, bo jak pisalam wczesniej - Chinczyki teraz duzo podrozuja i wszedzie maja full. Ale jak dojechalismy na miejsce, okazalo sie ze nasz wybor byl strzalem prawie w 9tke! Hostel jest wielki, ladny, dostalismy fajny pokoj z wlasna lazienka (co nie jest tu norma), mamy wielki tv i .. widok na ulice :) Na szczescie nie glowna, wiec mamy nadzieje, ze bedzie mozna spokojnie spac. Na scianie co prawda jest kilka rozplaszczonych komarow, troche ludzkiej krewki, ale mamy AUTAN i tajski specyfik na komary - damy rade! Dodatkiem gratis jest jeszcze grzyb na scianie pod klimatyzatorem, ale mamy nadzieje, ze nas nie zje w nocy ;)
Co ciekawego jest w Xi'an? Tak naprawde to wszyscy przyjezdzaja tu po to, zeby zobaczyc oddalona o ok. 60km Terakotowa Armie. My rowniez - chociaz jak uslyszelismy dzis w hostelu, jutro moze tam byc pol miliona Chinczykow... :/ Wiec zdjec moze nie byc wcale, ale bedziemy walczyc i jak Chinczyki rozpychac sie lokciami na lewo i prawo! A poki co, to dzis poszlismy na spacer po miescie. Zaliczylismy Wieze Bebnow (taka sobie) i Dzwonnice (jeszcze mniej ciekawa). Mielismy pecha, bo trafilismy na kilkugodzinna przerwe w koncertach w obu tych miejscach. W Wiezy Bebnow kilka razy dziennie jest koncert bebnowy, a w Dzwonnicy - nie zgadniecie... dzwonkowy! No coz, na pocieszenie poszlismy do Starbucksa na kawe i do ..KFC na sniadanie. No co, chcielismy sprobowac lokalnego fast food'a ;)
Z kawka w rece, z plecakiem na brzuchu poszlismy zwiedzac tutejsza Dzielnice Muzulmanska i jeden z najwiekszych i najpiekniejszych Meczetow w Chinach. Meczet rzeczywiscie piekny, stary i pusty .. bylismy tam sami! Dzielnica Muzulmanska za to pelna straganow z lokalnym jedzeniem, suwenirami, zabawkami, szachami, pedzelkami do malowania, tasma klejaca, ciuchami itp itd. Przewazalo tam jednak lokalne jedzenie. Bulki, placki, kulki miesne nabite na patyk... i surowe miecho. A raczej wielkie gnaty chyba z krowy albo konia, nad ktorymi unosilo sie stadko much! A feee..... Potem natknelismy na wielkie watroby, chyba ze slonia, ktore wygladaly tak ochydnie, byly lekko zeschniete, jakby lezaly tam tydzien, bleee... Moje postanowienie od dzis to: nie jesc miesa w Chinach! Liska nie bardzo ten widok ruszyl i nie zostanie wegetarianinem jak ja przez nastepne dni, ale jak bedzie mial problemy z zoladkiem, to bedziemy wiedzieli dlaczego!
Chcielismy tez odwiedzic Wielka Pagode Dzikiej Gesi, ktora tez jest lokalna atrakcja. Na mapie, ktora dostalismy w hostelu wydawalo sie, ze jest to calkiem blisko. Szkoda tylko, ze byly na niej 2 skale: w obrebie murow Old Town skala byla inna niz poza murami. A Pagoda lezala poza nimi... Wiec szlismy, szlismy i po godzinie jak okazalo sie, ze przed nami jeszcze spory kawal, a zaczyna sie sciemniac, wymieklismy. Bylismy gdzies na odludziu, gdzie biali turysci chyba sie juz nie zapuszczaja, bo wzbudzalismy powszechne zainteresowanie. Stalismy przed jakims centrum handlowym i probowalismy zlapac taxi, ale wszystkie byly zajete! Lekko zniesmaczeni cala sytuacja i sciema z mapa, weszlismy do pierwszej knajpki, zeby zjesc kolacje. "Czy jest menu po angielsku?" - yy, po tym pytaniu zleciala sie do nas cala obsluga mikro knajpki. No to wyjelismy rozmowki polsko-chinskie i pokazujemy 'zupa' 'kurczak' 'warzywa' - nikt nic nie kuma, wszyscy sie smieja. Wylecial chlopak zza lodowki z napojami. Moze on cos kuma po angielsku? Pytamy sie jeszcze raz o menu po angielsku - znowu wszyscy sie smieja. No dobra, to pokazujemy na spis rodzajow miesa w rozmowkach i obrazki z potrawami na scianie. Probujemy dowiedziec sie, ktore danie jest z czym, ktore z miesem, ktore z warzywami... Dziewczyny z obslugi zaczely gadac miedzy soba, pokazywac kazda co innego i oczywiscie smiac sie pod nosem. No to my tez sie smiejemy i pokazujemy cokolwiek z obrazkow na scianie. Niestety nie za bardzo kumaly, ze jak ja pokazuje na siebie i potem na obrazek, a Marcin na siebie i na obrazek, to znaczy, ze ja chce TO, a Lisek TAMTO. Poddajemy sie, niech przyniosa cokolwiek. Zrozumialy! Ale to jeszcze nie koniec. Przynosza miseczke z chilli i podstawiaja Liskowi pod nos- Lisek mowi, ze ok. Mnie sie juz nie spytaly.... Chwile czekamy, po czym jest - dostajemy to co kazdy z nas chcial! A wiec udalo sie... :) Szkoda tylko, ze oboje mamy danie na OSTRO. Mi cieknie z nosa, Lisek ma spieczone wargi... No coz, ale oprocz tego nie bylo takie zle.. No i zabawa byla przednia :))
DOMKA: Z takich wlasnie powodow nie jestesmy w stanie wykombinowac dla Ciebie przepisu na tutejsze pierozki. Ale mysle, ze polskie pierogi z miesem smakuja na tyle podobnie, ze nam wybaczysz :))
Jeszcze 2 slowa na temat naszego wczorajszego, ostatniego wieczoru w Pingyao - a dokladnie kolacji. Razem z 2 dziewczynami z hostelu (Francuzka, ktora swietnie mowi po chinsku i Lisa, Angielka) poszlismy cos zjesc do knajpki, ktora ktos polecil Francuzce. Miala to byc lokalna restauracja serwujace specjaly regionalnej kuchni. Restauracja rzeczywiscie byla 'lokalna'. Siedzieli w niej prawie sami faceci, jedli, pili i palili (ale to juz nas nie dziwi). Ledwo weszlismy, obskoczyla nas obsluga, prawie ze nas zaniesli do stolu, przyniesli karte - mieli 1 po angielsku i staneli w gotowosci do spisania zamowienia. Nasza kolezanka wypytala sie po chinsku o lokalne specjaly, zamowilismy cos na zimno, cos na cieplo, warzywka i po piwku dla kazdego. I dostalismy: na zimno - plasterki lokalnej wedliny, cos jak schab, na cieplo - hm, chyba to byly raciczki kury, ale w bardzo dobrej panierce i z warzyw: seler naciowy na cieplo :) Jedzonko ogolnie bylo calkiem smaczne, ale glowna atrakcja wieczoru okazala sie para mloda, ktora nie wiadomo skad sie pojawila, blyslo w ich kierunku swiatlo i zaczely sie chinskie zabawy weselne :) Najpierw panna mloda musiala zjesc bez pomocy rak bulke, ktora pan mlody trzymal w ustach, a potem nie wiadomo czemu i po co, panu mlodemu przytwierdzono wielka marchewke w miejscu hm.... rozporka, cala sala zatrzela sie glosno smiac, marchewka nie chciala stac, spadala do kolan, a pan mlody byl juz chyba niezle wstawiony, bo nagle sie wyrwal swoim kumplom, wzial panne mloda i wyszli do kuchni.. Co tam robili to nie wiemy, ale bylo smiesznie..
Jutro jak nam sie uda to wrzucimy fotki z dzisiejszego dnia, bo kolejka sie zrobila za nami do hostelowego Internetu i musimy zmykac.
Pozdrawiamy i calujemy wszystkich, piszcie co tam w PL, wiemy tylko tyle co wyczytalismy szybko na onecie, ze Polanski w wiezieniu, Marczuk-Pazura w wiezieniu.. wszystkich pozamykali, dobrze ze wyjechalismy!