Wczoraj wybralismy sie z naszymi znajomymi Francuzami (z ktorymi spotykamy sie od kilku miast przypadkiem w roznych miejscach) do Leshan, malego miasta - tylko ok milion mieszkancow - oddalonego od Chengdu o ok. 140 km. Glowna atrakcja miasta jest mierzacy 71 metrow, wykuty w skale posag Wielkiego Buddy zwany Da Fo. Budda jest naprawde WIELKI - jego stopa ma 8,5m, a ucho 7! Na nasze nieszczescie wczoraj rozpadalo sie na dobre :/ Do tego do tego turystycznego miejsca zjechalo 5 MILIONOW Chinczykow i aby zobaczyc Budde musielismy stac w najdluzszej kolejce w jakiej stalismy w zyciu. 3 godziny!! Niewiarygodne!! Porzadku w kolejce pilnowalo kiludziesieciu policjantow, ale i tak w pewnym momencie kolo nas wyrosla chinska rodzinka zlozona chyba z 7 osob. My sie troche zgapilismy, policjanci sie zapatrzyli i Chinczyki siup, przelezli przez barierke, podali sobie dziecko - moze polroczne - i staneli przed nami. Chyba przyjechali ze wsi, bo zalecialo od razu obora ;) Do tego wprawne oko Lisa wypatrzylo brud za paznokciami, niewatpliwie oznaka pracy w polu. Jak to maja Chinczyki we zwyczaju, zaczelo sie zaraz rozpychanie lokciami, charkanie na boki, a jak dziecko zaczelo plakac..... to rozchylili mu nogi i nie patrzac na to, ze obok stoja ludzie - dziecko zaczelo sikac!! Moj piorun z oczu chyba trafil prosto w matke, ktora trzymala dziecko na rekach, bo szybko sie schylila, zeby dziecko nie obsikalo nog wszystkim stojacym obok, tylko sam chodnik.. No jeszcze tego mi brakowalo, zeby mnie obsikalo chinskie dziecko! PO NOGACH!! Co do dzieci to zaobserwowalismy, ze tutaj dziecka nie wozi sie w wozku, tylko nosi na rekach. Przez te 2 tygodnie tutaj, widzielismy moze 2 razy wozek na ulicy...
Nie wiem jaki sens mialo branie takiego malego dziecka do Buddy w Leshan, w tak beznadziejna pogode i w taki tlum. Dziecko wedrowalo po kolei do rak wszystkich czlonkow rodziny, w miedzy czasie zdarzylo sie wysikac, pobeczec, wypic butelke i na szczescie potem zasnelo, bo nie wiem co by bylo, gdyby zachcialo mu sie kupe... Biorac pod uwage, ze kolejka 'uformowana' byla z barierek i jak sie juz w niej stanelo, to nie bylo mozliwosci wyjsc z niej. Chyba, ze ktos jest Spidermanem i lubi skakac.
Po 3 godzinach stania, 3 minuty ogladania Buddy, szybkie zdjecia (bo pada..) i to by bylo na tyle. Zmarzlismy, troche nas zmoczylo, a ze Lisek od paru dni ma katar to odpuscilismy sobie zwiedzanie parku otaczajacego Budde, odwiedzilismy tylko Wielka Swiatynie po drodze i wrocilismy do Chengdu.
Wieczorem w hostelu odbywaly sie zawody w jedzeniu ciasteczek :) Nie wystartowalismy w zawodach, bo bylismy przed obiado-kolacja, a ciastka wygladaly na naprawde sycace, ale zrobilismy kilka fotek :) Bylo wesolo i zabawnie, zwlaszcza ze w konkursie startowali sami faceci, a laski tylko saportowaly i robily fotki :)
Mielismy w planach wyjazd do Bamboo See, wielkiego parku z wiszacymi swiatynami, gdzie chcielismy troche odpoczac, ale po pierwsze: pogoda nas troche zniecheca, po drugie: jesli w Leshan bylo 5 milionow Chinczykow, to tam moze byc ciut mniej, czyli np 3 miliony, a nie mamy mozliwosci zabukowac tam wczesniej hostelu. Istnieje wiec ryzyko, ze po 7 godzinach jazdy autobusem okaze sie ze nie mamy gdzie spac, albo ze ceny beda z kosmosu, bo jak juz wiecie - Chinczycy maja teraz swoje wakacje i we wszystkich turystycznych miejscach ceny poszly w gore :/ Zdecydowalismy sie wiec odpuscic sobie Bamboo See i zabukowalismy na jutro wieczor lot do Guilin. Pociag jechalby tam ... 25 godzin(!!!), a samolot leci niecale 2 godziny i kosztuje tylko 100 julkow wiecej, wiec nie bylo nad czym sie zastanawiac. To juz nasz 3 samolot w Chinach - ale tutaj sa taaak duze odleglosci i tak tanie samoloty, ze lepiej 'kupic sobie czas niewiele doplacajac' niz tluc sie chinskim pociagiem caly dzien....
Pozdrawiamy z Chengdu :))
PS Czy ktos plewi moje grzadki i wygania kruki na farmie facebook'owej? :) Czy moje krowy i kury jeszcze zyja?