Dzis wybralismy sie na oddalona o 60km od Hong Kongu wyspe Makau, ktora do 1999r. byla jeszcze kolonia portugalska. A teraz nalezy do Chin - podobnie jak Hong Kong jest to Specjalny Region Administarcyjny. Makau to tak naprawde chinskie Las Vegas :) Mozna sie tam dostac najszybciej Turbo Jet'em, czyli cos w rodzaju wodolotu. Zasuwa on dosc szybko i juz w godzine jest sie na miejscu :) Miasto szare, jak na Chiny to na ulicach bylo wyjatkowo malo ludzi, tylko na 'Starym Miescie' mozna natknac sie na wycieczki turystow. W Centrum zobaczylismy fasade kosciola Sw. Pawla, ktory splonal pod koniec XIX w. A szkoda, bo rzezbiona fasada robila wrazenie! Pospacerowalismy tez po uliczkach pelnych kolonialnych domkow, niektore ladnie odmalowane inne szare i brudne. Bedac w krolestwie hazardu, nie moglismy sobie odmowic wizyty w jednym z kilkudziesieciu kasyn :) Wybralismy chyba najwieksze, a napewno najbardziej oplywajace zlotem :) Na 3 pietrach mozna tutaj stracic niezly majatek, no chyba ze ktos ma farta i uda mu sie cos wygrac. Oprocz jednorekkich bandytow w kilku odmianach, byla tez ruletka i na tym skonczyla sie nasza wiedza dotyczaca gier hazardowych. Reszta to chinskie gry: w kosci, karty, dziwne obstawianie na dziwnych planszach i co dziwne - w przewazajacej wiekszosci klientami byli starsi ludzie! Ale to ze starsi wcale nie oznacza, ze biedni - stowki, piecsetki (mozna tu placic honkgonskimi dolarami, ich przelicznik to ok. 1USD=7,7 $HK) wyciagali rowno z portfeli i nawet chyba nie zastanawiali sie nad tym ile wlasnie stawiaja :) Tu dopiero mozna bylo sie przekonac, ze Chinczycy naprawde lubia hazard :) My zagralismy skromnie, przepuscilismy tylko 60 $HK na jednorekkim bandycie. Niestety szczescie sie do nas nie usmiechnelo i musimy wracac do pracy, a juz mielismy mala nadzieje, ze wygramy chociazaby Bentleya, ktory stal przed wejsciem.... ;)
Po wizycie w Kasynie przyszedl czas na troche inne atrakcje - poszukiwanie obiadu :) A nie bylo to latwe, bo tutaj sa albo kasyna albo sklepy jubilerskie (zeby zwyciescy mieli gdzie przepuscic swoje wygrane ;) W koncu udalo nam sie znalezc jakies lokalne jedzenie. Niestety nie bylo najwyzszych lotow - moja zupa z warzywami rownala sie woda+makaron+jakies zielone lodygi, a Liska zupa z kurczakiem byla nie wiele bogatsza.... Dobrze, ze dali chociaz makaron, to zaspokoilismy nim pierwszy glod.
Kolejnym punktem naszej wycieczki byla wizyta w Muzeum Grand Prix i Muzeum Wina. Oprocz fajnych, starych rajdowek bylo tutaj kilka motorow i w ramach atrakcji 'symulator Formuly 1'. Symulatorem okazal sie pecet podpiety do kierownicy, wiec Lisek mocno sie zawiodl. Nadzieja byla wizyta w Muzeum Wina i degustacja portugalskich trunkow, ktora niestety okazala sie mala sciemka. Podczas wizyty w Muzeum dowiedzielismy sie m.in., ze wino tak naprawde pochodzi z Chin, skad dopiero przywedrowalo do Francji i 'rozeszlo' sie po Europie. Jak widzicie, wszystko mialo poczatek w Chinach :)) Inna ciekawostka byla butelka Porto z 1816r.! Zapytalismy sie pana pilnujacego winiarni jaka jest cena tej butelki.. Jego odpowiedz byla dokladnie taka: "One thousand thousand" , czyli calkiem sporo. Ale moze jak ktos wygra w kasynie... to kto wie na co przeznaczy swoja wygrana... moze na butelke dobrego wina...?.. :)
Jutro nasz ostatni dzien w Chinach... Wylatujemy o 23 z minutami, w Polsce bedziemy ok. poludnia w piatek. Wasze informacje o pogodzie troche nas przybily, liczymy ze na piatek sie ociepli, bo tak naprawde nie dysponujemy kurtkami zimowymi - trzeba sie bedzie ubrac 'na cebulke' :)
Byc moze nie uda nam sie jutro dostac do Internetu, odezwiemy sie wiec juz z PL. Trzymajcie kciuki za nas i naszego pilota, aby szczesliwie z nami wyladowal w Amsterdamie a potem w Warszawie :)
Buzki!